Przeskocz do treści

Święty Stanisław

prof. Jerzy Dowiat

(...) W parę lat jednak po bytności legata Grzegorza VII w Polsce i koronacji królewskiej Bolesława Śmiałego wybuchł tajemniczy konflikt między królem a jednym z dostojników kościelnych, biskupem krakowskim Stanisławem. O całej tej sprawie wiemy niesłychanie mało. Znamy właściwie tylko jej zakończenie, mianowicie fakt skazania biskupa przez króla na śmierć przez ćwiartowanie. Tyle bowiem przekazuje nam jedyne w tym wypadku wiarygodne śródło, kronika Galla:

To bowiem wiele mu (Bolesławowi) zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował, gdy za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. Ani bowiem zdrajcy biskupa nie usprawiedliwiamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy.”

Więcej kronikarz nie chciał nic na ten temat powiedzieć. Przemilczał zwłaszcza przyczynę sporu, wzmiankując tylko ogólnikowo o zdradzie biskupa, i szczegółów nigdy więc znać nie będziemy. 

Spróbujmy jednak dać odpowiedź na pytanie, czy spór Bolesława Śmiałego ze Stanisławem „ze Szczepanowa” miał charakter starcia między państwem a Kościołem. Jest to problem ważny, byłoby to bowiem pierwsze tego rodzaju starcie w dziejach Polski. Na pozór wydawałoby się, że tak właśnie było. Zbieżność dat pierwszej walki cesarstwa z papiestwem i omawianego wypadku sugeruje, że mamy tu do czynienia z echem owego wielkiego konfliktu między władzą kościelną i świecką i że ta sama różnica pojęć, jaka skierowała cesarza przeciw Grzegorzowi VII, ujawniła się również w tym tragicznym epizodzie historii Polski. 

Podobnie zresztą przedstawia sprawę legenda z końca XII wieku. Według tej legendy, powstałej w krakowskim środowisku kościelnym, przyczyną konfliktu było niemoralne życie Bolesława Śmiałego oraz surowość, z jką król ten karał rycerzy, którzy go opuścili podczas wyprawy na Kijów. Biskup Stanisław miał przeciw temu wystąpić i napominać króla, a gdy słowa perswazji nie pomogły, rzucił jakoby na Bolesława klątwę i wezwał kraj do wypowiedzenia posłuszeństwa wyklętemu władcy. Król kazał wówczas swoim ludziom zabić biskupa, a gdy ci wymawiali się, nie mając odwagi popełnić zbrodni, wpadł sam do kościoła na Skałce, gdzie Stanisław odprawiał właśnie mszę, i ciął Go przez głowę mieczem.

W świetle powyższej legendy Stanisław „ze Szczepanowa” wygląda na wyznawcę i naśladowcę Grzegorza VII. Tak samo jak ten papież poważył się nie tylko rzucać klątwę na głowę koronowaną, ale stanął na stanowisku, że ta kara kościelna pozbawia zarazem króla jego władzy świeckiej. Rozpatrzmy jednak, o ile ta legenda zasługuje na wiarę. Różne bowiem bywają legendy. W niektórych przechowuje się, przekazywane z ust do ust, z pokolenia na pokolenie, ziarno prawdy historycznej. Inne są tworem fantazji, czerpią motywy z wydarzeń współczesnych autorowi legendy, odzwierciedlają nie faktyczny przebieg wypadków, lecz tendencje środowiska, w którym legenda się rodzi. 

Do jakiego więc typu należy legenda o świętym Stanisławie? 

Łatwo dostrzec zasadniczą niezgodność legendy z relacją dobrze poinformowanego, bo prawie współczesnego wypadkom Galla. Kronikarz wiedział jeszcze, jaką śmiercią zginął Stanisław; skazano go na ćwiartowanie, co było wówczas normalnie stosowaną karą za zdradę monarchy. Legenda o tym już nie wie i wprowadza motyw zabójstwa biskupa przy ołtarzu. Już ten fakt stawia prawdomówność legendy w podejrzenie. Jeśli nie utrwaliła ona tak ważnego szczegółu, jak rodzaj śmierci biskupa Stanisława, to najprawdopodobniej także inne zawarte w niej wiadomości nie zasługują na wiarę. Skąd się one jednak wzięły? Czyżby były całkowicie zmyślone?

Niezupełnie. Niektóre szczegóły sporu biskupa z królem, zwłaszcza zaś rzekome zabójstwo biskupa przy odprawianiu mszy, są zgodne z innym faktem historycznym. W taki właśnie sposób zginął w Anglii, w roku 1170, arcybiskup Tomasz Becket. W czasie gdy powstawała legenda o Stanisławie, Europa była właśnie pod świeżym wrażeniem angielskiej tragedii. Widzimy więc, że w pamięci ludzi końca XII wieku zatarły się już całkowicie wydarzenia z czasów Bolesława Śmiałego. Wiedziano tylko, ze biskup zginął w wyniku konfliktu z królem. 

Odtwarzano więc przebieg wypadków na wzór innych, lepiej znanych sporów kościelno–politycznych, a i samych bohaterów – króla i biskupa – modelowano na kształt ludzi współczesnych. Ponieważ druga połowa XII wieku była okresem ostrej walki między Kościołem a monarchami, w walce tej zaś dostojnicy kościelni – także już w Polsce – szafowali nader często karami kościelnymi, zwłaszcza klątwą, więc nie powinno dziwić, że nie inaczej wyobrażano sobie wtedy postępowanie biskupa Stanisława. 

Tymczasem nasza znajomość stosunków w XI wieku czyni wersję o klątwie rzuconej na króla przez biskupa krakowskiego zupełnie nieprawdopodobną, a to z kilku powodów. Przede wszystkim pamiętajmy, ze Bolesław Śmiały należał do obozu zwolenników Grzegorza VII. Dopiero co przeprowadzał wraz z legatem papieskim reformę organizacyjną Kościoła w Polsce, dopiero co otrzymał od papieża koronę królewską. O poglądach biskupa Stanisława nic nie wiemy. Jeżeli jednak – jak przypuszczają niektórzy – należałby do obozu przeciwnego, antygregoriańskiego, to nie ważyłby się rzucać klątwy na króla, który w myśl tradycyjnej teorii był pomazańcem Bożym. Tym bardziej nie do pomyślenia jest, by antygregorianin, uznający zwierzchność monarchy nad biskupami mógł zwalniać poddanych królewskich od obowiązku posłuszeństwa. Przecież obóz antygregoriański uważał analogiczny krok papieża za pozbawiony podstaw prawnych. Klątwę na króla mógł więc rzucić tylko biskup podzielający w całej pełni pogląd Grzegorza VII o wyższości władzy kościelnej nad świecką. Legenda kościelna o świętym Stanisławie uważa też konsekwentnie biskupa krakowskiego za gregorianina. W takim jednak razie byłby on sojusznikiem politycznym Bolesława Śmiałego i trudno by było zrozumieć, jak między nim a królem mogło dojść do tak wielkiego zatargu.

Załóżmy jednak, że – jak to niektórzy tłumaczą – współdziałanie Bolesława z papieżem było tylko krótkotrwałą taktyką polityczną króla, któremu zależało głównie na podtrzymywaniu Grzegorza VII w walce z cesarstwem, nie zaś na reformie kościelnej. Czy wówczas prawdopodobniejsza by się stała możliwość konfliktu między monarchą a tą częścią duchowieństwa, która chciała dalej pogłębiać reformę, zapoczątkowaną zaledwie w okresie wizyty legata papieskiego? Nie bardzo. 

Następnym etapem reformy w owych czasach musiała być przede wszystkim walka o wewnętrzną karność w Kościele i o celibat duchowieństwa. Król nie miał żadnych powodów, by temu się przeciwstawiać; przeciwnie – reformy gregoriańskie natrafiały na największy opór właśnie wśród kleru, którego swobodę ograniczały. Gdyby jednak z jakichś nie znanych nam powodów wybuchł rzeczywiście zatarg między królem a biskupem o prawa Kościoła, to i wówczas gregoriański biskup nie czułby się w prawie sięgać po broń klątwy kościelnej. Zwierzchnikiem Kościoła polskiego był bowiem arcybiskup gnieźnieński i , w myśl zasad karności kościelnej , do niego powinien zwrócić się Stanisław o interwencję. Ale i arcybiskup ostateczne wyrokowanie musiałby zostawić papieżowi. Jednym z głównych postulatów Grzegorza VII była dyscyplina w centralistycznie rządzonym Kościele i ograniczenie sfery uprawnień arcybiskupów i biskupów. 

Papież zatwierdzał wybranych dostojników kościelnych i on jedynie mógł ich zawieszać w czynnościach. Podobnie rozumiał Grzegorz stosunek Kościoła do monarchów: papież rozdaje korony i tylko on władny jest odbierać władzę niegodnym królom. Przekreślenie koronacji królewskiej, dokonanej za zgodą papieża, decyzją prowincjonalnego biskupa byłoby w oczach Grzegorza VII karygodnym wybrykiem.

Na przełomie XII i XIII wieku Kościół głosił już inną teorię. Według niej władza duchowna była tak niepomiernie wyższa od władzy świeckie: „ że najskromniejszy ksiądz stał ponad najpotężniejszymi monarchami”. Wtedy rzeczywiście rozpowszechnił się zwyczaj wyklinania królów przez pojedynczych biskupów, co zresztą przyczyniło się tylko do obniżenia powagi też kary kościelnej. Sądzimy więc, że opowieść, o klątwie rzuconej przez biskupa Stanisława na Bolesława Śmiałego jest takim samym późnym wymysłem, jak rzekoma śmierć tego biskupa podczas odprawiania mszy. 

Co więcej, wątpimy w ogóle, by spór króla ze Stanisławem miał charakter konfliktu państwa z Kościołem. Gdyby bowiem tak było, Kościół uznałby od razu biskupa–męczennika za świętego. W XI wieku nie znano jeszcze długich procesów kanonizacyjnych. Duchowni, którzy ponieśli śmierć za wiarę lub w obronie interesów Kościoła, byli natychmiast zaliczam w poczet świętych. Jeżeli tak się nie stało ze Stanisławom, którego kanonizowano dopiero po dwustu prawie latach na podstawie powstałej stosunkowo późno legendy, znaczy to, że w swym sporze z królem nie występował on wcale jako reprezentant Kościoła i że śmierć spotkała go nie jako biskupa, ale z innych jakichś przyczyn. 

Jakich? Tego wprawdzie ze względu na brak źródeł nie wiemy, ale możemy się domyślać. Biskup Stanisław był Polakiem, przedstawicielem miejscowego rodu możnowładczego. W odróżnieniu więc od biskupów pochodzenia cudzoziemskiego, którzy w Polsce izolowani od społeczeństwa – służyli wiernie wspólnym wówczas interesom Kościoła i monarchy, Stanisław ”ze Szczepanowa” powiązany był z jakimś określonym środowiskiem możnowładztwa świeckiego i reprezentował jego dążenia polityczne. Możnowładztwo zaś niechętnym już okiem patrzyło na silną władzę królewską, potrafiło przeciw monarsze intrygować i spiskować, a nawet czasem otwarcie się buntowało. Widocznie bliskie związki biskupa z kołami opozycji możnowładczej ściągnęły nań zarzut zdrady i karę, jaką prawo przewidywało dla łamiących obowiązek wierności królowi.

Opozycja biskupa Stanisława nie była więc przejawem konfliktu między Kościołem a państwem, o czym wtedy jeszcze nie ma w Polsce mowy, lecz stanowiła fragment coraz częstszych buntów świeckiego możnowładztwa przeciwko władzy królewskiej. W miarę jak przybywało biskupów pochodzenia polskiego, ten i ów z nich mógł oczywiście solidaryzować się ze swymi bliskimi i przeciwstawiać się swemu panu. Czynił to jednak w imię własnych interesów interesów świeckich, osobistych czy rodzinnych, nie zaś jako przedstawiciel Kościoła.(...)

Fragment pochodzi z ksiązki „Chrzest Polski” 
Jerzego Dowiata