prof. Feliks Koneczny — „Święci w dziejach Narodu Polskiego”
Część trzecia
Znakiem uległego uznania świętego patrona narodu polskiego była wielka procesja, krocząca od stóp Wawelu wzdłuż Wisły na Skałkę. Weszła potem w zwyczaj i urządzana była przez każdego króla nazajutrz po koronacji. Owego dnia 8 maja 1254 r. kroczyli za długimi szeregami duchowieństwa legat papieski i biskupi polscy: arcybiskup Pełka, biskup wrocławski Tomasz, kujawski (włocławski) Wolmir, płocki Andrzej i gospodarz miejsca bł. Prandota krakowski, tudzież dwóch biskupów misyjnych: litewski bł. Wit i ruski Gerhard, drugi z kolei biskup misyjny Rusi, który z Rzymu przywiózł sobie infułę biskupią. Obok nich poważna delegacja od króla czeskiego Otokara II, po czym szli w procesji Piastowie: Wielki książę Bolesław Wstydliwy, Przemysław I książę Poznański, brat jego Bolesław Kaliski, Kazimierz Kujawski, Ziemowit Mazowiecki i ze Śląska Władysław Opolski. Towarzyszyły im księżne małżonki i dzieci, chłopcy „księżycowie” i księżniczki córki. Nie zna zaś historia drugiej takiej procesji, w której uczestniczyłoby tylu świętych Pańskich. Rozwinął się tam cały wieniec świętości ówczesnej Polski. Czyż wątpić, że zjechał na tę uroczystość ten, który sam od dawna ją przysposabiał, św. Jacek i towarzysz jego św. Sadok? Szli skromnie w szeregach swej braci dominikańskiej, nie wyróżniając się od nikogo (św. Sadok pozostał już w Polsce). Trzecim był bł. Wit, na Litwę naznaczony, a czwartym bł. Prandota. Dodajmy pięć świętych niewiast: matkę wielkiego księcia Grzymisławę, dziewiczą jego małżonkę Kingę i siostrę rodzoną Salomeę. Nadto dwie święte zakonnice Norbertanki z klasztoru na Zwierzyńcu: znana nam bł. Bronisława Odrowążówna i towarzyszka jej, bł. Judyta Krakowianka, która również słynęła ze świątobliwości. Dziewięciu świętych brało tedy udział w tej procesji, prawdziwej procesji świętych.
Istniał zawsze i dotychczas istnieje zwyczaj, że relikwie nowo kanonizowanych bywają dzielone, że się obdarza nimi kościoły, którym chce się wyświadczyć dobrodziejstwo. Dzieli się kości świętych na części, cząstki i cząsteczki. Wszakże na każdym ołtarzu znajduje się jakaś relikwia: po większej części są to bardzo drobne kawałeczki kości jakiegoś świętego, często zgoła nawet nieznanego w tym kraju, gdzie się na jego szczątce szczątków odprawia nabożeństwo. Obiegały one w ciągu wieków świat katolicki skutkiem podróży, zwłaszcza zakonników, gdy z klasztoru macierzystego szli w świat daleki zakładać filie, musieli brać z sobą relikwie, bo inaczej nie mogliby nigdzie ustawić ołtarza.
Obdzielono też częściami i cząstkami kości św. Stanisława najważniejsze kościoły w Polsce, katedralne, kolegialne, zakonne, wymieszając dary tak obficie iż w katedrze krakowskiej pozostała tylko głowa i ramiona. Znaczny dar otrzymał także król czeski Otokar II, któremu posłano do Pragi część ręki. Było to dowodem stosunków w tym czasie bliższych i serdecznych z dworem krakowskim.
Otokar uważał zapewne dar tak bezcenny za najlepszą wróżbę dla przedsięwzięć, jakie właśnie zaprzątały jego głowę. Potężny, władający od gór Sudeckich po Alpy styryjskie, niebawem miał przyłączyć nadto Karyntię; monarcha, któremu spełniały się wszelkie życzenia, chciał okazać wdzięczność Opatrzności. Zamyślał dokonać jakiegoś dzieła zbożnego a wielkiego – postanowił urządzić wielką wyprawę krzyżową na pogańskich Prusaków, żeby dopomóc „Zakonowi”. Tego samego jeszcze r. 1254 zebrał znaczne wojsko. Szczęście towarzyszyło mu i na tej wyprawie, bo dotarł zwycięsko aż do wschodnich granic pruskiego kraju, blisko Litwy, i tam założył Krzyżakom swoim kosztem warowny gród, który oni nazwali na jego cześć "królewską górą" (po niemiecku Koenigsberg, po polsku Królewiec). Wokół warowni powstało wkrótce znaczne miasto, które stało się w przyszłości stolicą państwa niemiecko–pruskiego. Jeszcze raz potem wyprawił się Otokar w tamte strony i znowu z wielką korzyścią dla Zakonu, a zatem... z wielką szkodą dla Polski.
Tak to często skutki naszych czynów bywają nieprzewidziane, nawet przeciwne naszej pierwotnej intencji. Tego nie mógł przewidywać ów król czeski, że pomaga kuć młot na Polskę, który w dalszych pokoleniach uderzy także w Czechy. Dumny był i szczęśliwy, że przysługuje się chrześcijaństwu, że część swojej potęgi oddaje na usługi wiary św. i Kościoła. Jakże się mylił! A co ciekawsze, że monarchę tego po długich latach nadzwyczajnego powodzenia czekała w końcu nagła klęska, również nadzwyczajna...
Od Zakonu nie przysłano nikogo na uroczystości kanonizacyjne, ani jednego nawet delegata. Jak zaś Krzyżacy pojmowali swój stosunek do spraw religijnych, a zwłaszcza do misji wśród pogan, niechaj zaświadczy przykład wzięty z historii tych właśnie lat 1254–1255. Biskupi polscy wystarali się niedawno o ufundowanie osobnego biskupstwa misyjnego w Łukowie, jako podstawy dla misji litewskich i ruskich. Książęta przygotowywali zaś równocześnie wyprawę na pogan wschodnich, graniczących z Polską, na dzikich prawdziwie Jadźwingów, koczujących pomiędzy Polską a Litwą. Kierować miał sprawą Bolesław Wstydliwy przy pomocy swego synowca Kazimierza Łęczyckiego. Przewidywali, że gdyby zdobyli na poganach jakąś krainę, zaraz Krzyżacy zgłoszą do niej swe roszczenia. Z góry wystarali się więc u papieża Innocentego IV, żeby spodziewane zdobycze nadał im i przyznał jako lenno Stolicy Apostolskiej. Otóż Zakon zaraz przeciwko temu apelował! Pomimo to otrzymał książę łęczycki w Rzymie nadanie Polesia, nie nawróconego jeszcze i pustego, tudzież krainy zwanej Golędzią. Były to ziemie bardzo odległe od Krzyżaków, wchodzące raczej w zakres polityki Daniela Halickiego. A skoro Daniel przyjął unię i otrzymał od papieża koronę, książęta piastowscy nie zamierzali wchodzić mu w drogę i od wojennych swoich zamiarów całkiem odstąpili. Pomimo to Krzyżacy nie spoczęli, aż Kazimierz Łęczycki zrzekł się w r. 1255 na ich rzecz praw nadanych sobie przez Stolicę Apostolską. Do tego stopnia baczyli, żeby do pogan nikt nie miał nawet pozornych praw. Kto tylko myślał o misjach wśród pogaństwa północno–wschodniej Europy stawał się wrogiem Zakonu, bo im... psuł interes! Intrygowali też przeciwko założeniu biskupstwa łukowskiego i kopali dołki dopóty, dopóki postawili na swoim, i biskupstwo to pozostało (jak się mówi) na papierze.
Nie koniec na tym! Intrygowali przeciw pierwszemu biskupowi Litwy, bł. Witowi. Zasypywali Stolicę Apostolską i dwory monarsze zachodniej Europy pismami z zażaleniami, że tylko oni pogan nawracają, oni bronią chrześcijan przed poganami, a zatem należy się im zwierzchność nad nawróconymi i tym samym hierarchię kościelną oni tylko winni tam zaprowadzać, że biskup litewski powinien być mianowany spośród nielicznych kapłanów ich Zakonu. I znów nie spoczęli, aż postawili na swoim! Bł. Wit zrezygnował ze swego biskupstwa w r. 1255, a biskupem litewskim został następnie mianowany kapłan krzyżacki, imieniem Krystyn.
Widząc jasno, że krzyżacki Zakon nie jest pomocą w stosunkach z ościennymi poganami, lecz przeszkodą i że chce pogaństwo utrzymać, bo ciągnie z tego zyski, proponował bł. biskup Prandota, żeby sprowadzić francuskich Templariuszy i osadzić ich od strony Jadźwingów. Ale było już za późno.
Posiadali Krzyżacy wielkie wpływy w całej ówczesnej Europie i w samym Rzymie, bo pomagano im, sądząc, że popiera się wielkie dzieło misyjne. Im zaś chodziło tylko o cele świeckie, o bogactwa i o zaopatrzenie młodszych synów niemieckich wielmożów.
prof. Feliks Koneczny